Museum für Naturkunde w Berlinie

Dawno, dawno temu, kiedy miałam naście lat, przydarzyły mi się wakacje w Londynie. Pamiętam niewiele poza zagubieniem – byłam pierwszy raz w życiu za granicą bez rodziny i znajomych, zbyt nieśmiała, żeby „tak po prostu” poznać ludzi. Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Jako najlepszy sposób na spędzanie wolnego czasu wymyśliłam sobie wycieczki do muzeów – ostatnie godziny przed zamknięciem miały bezpłatne wejścia, a że mi nigdzie się nie spieszyło, to codziennie zwiedzałam kolejny kawałek każdej kolejnej wystawy. Choć minęło ponad 20 lat, Natural History Museum pozostaje jednym z moich ukochanych wspomnień tamtego lata i obiecuję sobie, że kiedyś pokażę je dzieciom.
I dlatego kiedy kilka lat temu (mieszkaliśmy wtedy w Niemczech) odkryłam, że Berlin ma swoje Museum für Naturkunde, zapakowaliśmy dzieci do auta i pojechaliśmy sprawdzić jak tam jest. A było tak <KLIK>.
Minęło 2,5 roku, a my znowu zawitaliśmy do Niemiec i znowu przyzywał nas Berlin. Pojechaliśmy sprawdzić jak tym razem spodoba nam się muzeum. To było ciekawe przeżycie.
Rodzicielska część wycieczki traktowała tę wizytę sentymentalnie. Mimo, że minęło raptem 30 miesięcy, łapaliśmy się na dziadkowych tekstach w stylu „a pamiętacie, jak mieszkaliśmy w Niemczech i kiedy…..” No, nie pamietają! A zwłaszcza DemOlka nie pamięta. Trudno się dziwić – dla Niej w między czasie minęło prawie pół życia.
Tolkowi zostały w głowie tylko dobre wspomnienia z Niemiec i okrutnie tęskni, ale akurat muzeum mocno Go tym razem rozczarowało. Przy poprzedniej wizycie szalał z radości (nasze dzieci w ogóle uważają, że wyjazd bez choć jednego muzeum to wyjazd stracony, więc mamy już niezłą wprawę w wyszukiwaniu tego typu miejsc; nie ukrywam, że z dziką radością patrzę na ich zachwyty i pobożne skupienie przy oglądaniu eksponatów). Tak więc – w 2014 roku Tolek szalał z zachwytu, podczas gdy mnie nieco wykręcało przy niektórych widokach (typu patroszenie wiewiórki czy zwierzęce bliźnięta syjamskie w formalinie). On patrzył wtedy ciekawością dziecka. Nie było obrzydzenia, obrzydliwości – wszystko było ciekawe. Okazuje się, że te kilka lat bardzo zmieniło Jego podejście do nowości. Starał się nadrabiać miną, ale parę razy miał mocno nietęgą minę i czym prędzej omijał niektóre gabloty. Zdecydowanie reagował bardziej jak dorosły, niż jak dziecko. Ciekawa to była obserwacja.
DemOlka, jak zwykle, chodziła swoimi ścieżkami. Wybierała sobie co Ją interesuje i tam mogła stać bez końca. Część sal zupełnie pominęła.
Dodatkowo nasza Panienka zachwyciła się słuchawką, na której wybiera się numery eksponatów, żeby uruchomić tłumacza. Dla osóbki, która właśnie nauczyła się cyfr i zaczyna liczyć każda możliwość wykorzystania nowych umiejętności to ogromna przyjemność.
Czy warto jechać do Museum für Naturkunde? Zależy czego się szuka – dla miłośników dinozaurów to na pewno nie lada gratka.
Fascynatom kosmosu też na pewno się spodoba (zwłaszcza, jeśli znają język niemiecki).
Rodzinom z małym dzieciom – bardzo polecamy. A starszakom… co kto lubi. Jak się ma czas i chęci – jasne. Ale nie ukrywam, że akurat w Berlinie znalazłabym sobie sporo ciekawszych atrakcji. No chyba, że ktoś darzy wielką miłością przyrodę. Wtedy nie ma się nad czym zastanawiać i po prostu trzeba jechać zwiedzać.
Projekt powstał w ramach projektu Mali Podróżnicy
Uwielbiam tego typu muzea! Jeszcze nigdy nie byłam w Berlinie, czas zaplanować wakacje.