Pośród szału przygotowań świątecznych uznaliśmy, że potrzebujemy chwili oddechu – wyciągnęliśmy „planszówkę bez planszy” i postanowiliśmy sprawdzić co to warte… bardzo szybko okazało się, że warte jest dużo i że oderwanie się od kuchni na rzecz gry świetnie nam wszystkim zrobiło. A było tak:
Zorganizowaliśmy w domu turniej gier. Zaprosiliśmy samych nastolatków i wiedziałam, że potrzeba także coś łatwiejszego, żeby i DemOlka miała szansę poszaleć. Wtedy po raz pierwszy w ruch poszły „skrzaty”. Bardzo szybko okazało się, że to gra, która bawi dużych i małych. Było wiele powtórek „ostatnich razów” i jakoś przykro nam było rozstać się z wesołą skrzacią ferajną.
W kolejnym tygodniu, już na spokojnie, zaczęliśmy testować grę w warunkach domowych: każdy (z trzech) wariantów kolejno, w tym samym składzie (dorosły, nastolatek, kilkulatka). Ku naszemu zdziwieniu każde kolejne podejście okazywało się (jeszcze bardziej) udane. Trochę faktów:
gra: Skrzaty
wydawnictwo: Kukuryku
wiek graczy: 4-99 (zgadza się)
liczba graczy: 1-6 (też się zgadza)
czas rozgrywki: bardzo różny
losowość: zmienna, zależnie od wybranego wariantu gry
Zawartość pudełka to bardzo dobrze napisana i zilustrowana instrukcja, tafelki skrzatów, tafelki wzorów oraz karty z zadaniami.
WERSJA 1. – ZŁAP SKRZATA
Tefelki wzorów odkładamy na bok – nie są nam potrzebne, odkrywamy skrzaty, zakrywamy karty poleceń.
Każdy gracz kolejno odkrywa jedną kartę z poleceniem, np. złap skrzata, który ma kwiatek, złap skrzata, który ma niebieskie kalosze i wszyscy rzucają się, żeby wyłowić z grupy odpowiednie skrzaty.
Rzecz się dzieje w tym samym czasie, czyli im szybciej i więcej skrzatów się znajdzie, tym lepiej. W ramach delikatnego utrudnienia wprowadziliśmy zasadę, że w momencie, kiedy zostają na stole tylko dwa skrzaty, to za złapanie złego skrzata oddaje się na stół jednego swojego – chodzi o to, żeby nie łapać w ciemno, tylko rzeczywiście sprawdzać jakie jest polecenie i co leży na stole. Gra kończy się, kiedy ze stołu znikną wszystkie skrzaty lub skończą się karty poleceń (to drugie nigdy nam się nie zdarzyło), a wygrywa osoba, która ma najwięcej skrzatów.
Jest to najbardziej energiczna i radosna wersja gry, ale zalecamy przed nią staranne obcięcie pazurów wszystkich uczestników. Inaczej podrapane dłonie są gwarantowane. 🙂
WERSJA 2. – WZORY I KOLORY
Karty z poleceniami odkładamy na bok – nie są nam potrzebne; odkrywamy skrzaty, zakrywamy tafelki z wzorami i kolorami. Jeden z graczy rozdaje wszystkim po jednym tafelku. Na sygnał startu wszyscy odkrywają swoje tafelki i zbierają skrzaty z danym wzorem na ubraniu. Jeśli gracz uzna, że ma już wszystkie pasujące skrzaty, odkrywa kolejny wzór i zaczyna szukanie od nowa. Wszyscy grają równolegle. Im szybciej, tym lepiej. Bardziej spostrzegawczy mają łatwiej. Gra kończy się, kiedy ze stołu znikną wszystkie skrzaty, a wygrywa osoba, która ma najwięcej skrzatów.
Gra płynie wartko, rany drapane są możliwe. 😉 My dodaliśmy dodatkową zasad: układamy w kupkach skrzaty vs. tafelek ze wzorem – a to po to, żeby na końcu sprawdzić czy nikt się nie pomylił lub nie kantował celowo. Wszystko może się zdarzyć.
WERSJA 3. – GDZIE JESTEŚ BRACIE?
Karty z poleceniami odkładamy na bok – nie są nam potrzebne; zakrywamy skrzaty, każdy gracz dostaje 4 tafelki z wzorami i kolorami i układa je odkryte przed sobą. Każdy gracz kolejno odkrywa jednego skrzata i sprawdza czy pasuje on wzorem do któregoś z jego tafelków – jeśli tak – zabiera skrzata. Jeśli nie – odkłada zakrytego i kolejka przechodzi do następnego gracza. Wygrywa ten, kto jako pierwszy zbierze trzech skrzacich braci z ubraniem w ten sam deseń.
To zdecydowanie najbardziej statyczna i najbardziej pamięciowa wersja gry. Przypomina trochę memory – trzeba pamiętać gdzie i kto odkłada skrzata w „naszym” kolorze i kombinować czy bardziej opłaca się brać te na pewno pasujące nam skrzaty (np. w trzech kolejnych ruchach biorę trzy skrzaty, ale każdy z innym wzorem i kolorem) czy strzelać w ciemno (może mi się nie udać, ale mogę od razu trafić na trzy skrzaty w jednym wzorze i kolorze, a tym samym – wygram). U nas jest to wersja najbardziej rodzinna, tj. wszyscy grają tak, żeby jak najbardziej pomóc pozostałym i na ogół na końcu w ogóle nie sprawdzamy kto wygrał.
Według nas to „wybitnie rodzinna” gra: nie przeszkadza duża różnica wieku miedzy rodzeństwem; powoduje salwy śmiechu; trwa chwilę, a na dodatek jest niezwykle kolorowa i i ładna.
Najmłodszym pomaga przetrenować rozróżnianie kolorów i wzorów. Trochę starsi mogą poćwiczyć tworzenie zbiorów, ze szczególnym uwzględnieniem części wspólnych, wszyscy ćwiczą spostrzegawczość, refleks i pamięć. DemOlka jest „Skrzatami” zachwycona do tego stopnia, że gra nawet sama – karty z poleceniami są tam zrobione, że nawet nieczytające dziecko da sobie samo radę.
A wisienką na torcie jest fakt, że u nas skrzaty „ożyły” i Mała godzinami bawi się samymi ludzikami, które chodzą, rozmawiają i w ogóle żyją własnym życiem. I tu pojawia się jedyny minus, a właściwie minusik – mimo grubej tektury nasze skrzaty są średnio trwałe. Fakt, że użytkowane są niezwykle intensywnie, ale praktycznie od samego początku zaczęły się lekko marszczyć na bokach – jakby podeszły wodą. Obserwuję to i czekam na rozwój wydarzeń. dopuszczam przy tym możliwość, że mógł nam się trafić wadliwy egzemplarz.
Mimo przedziału wiekowego podanego na opakowaniu ( 4-99lat) nie kupiłabym skrzatów nastolatkowi. Do grania z młodszym rodzeństwem – jasne, ale jako „gra dedykowana” – jednak nie. W podobnej cenie znam kilka innych pozycji bardziej gimnastykujących nastoletni umysł. Natomiast w przedziale wiekowym 3-8 bardzo, bardzo polecam! Jak się dobrze poszuka, to grę można kupić za mniej niż 30zł, a czuję, że starczy na długo i będzie mieć milion zastosowań.
A tak poza wszystkim, miło się mieszka w domu zamieszkałym przez skrzaty. 🙂
Wpis powstał w ramach projektu