Moja matematyka była zawsze raczej z Achillesem (konkretnie piętą Achillesa) niż z Archimedesem, dlatego długo myślałam czy zgłaszać się do projektu. W końcu uznałam, iż to, że ja mam z czymś problem wcale nie znaczy, że że musi go mieć moje dziecko.
Wymyśliłam co będziemy robić i jak to z grubsza ma wyglądać. Każdego dnia/tygodnia DemOlka miała poznawać kolejną cyfrę (zgodnie z montessoriańską lekcją trójstopniową). Ona sama wymyśliła, że będzie też od razu pisać. I pewnego ponurego, jesiennego dnia przystąpiłyśmy do działania:
Tylko odrobinę zdziwiłam się, kiedy DemOlka karnie wykleiła plasteliną dwójkę, po czym przeleciała przez całą książeczkę aż do 9, nazywając cyfry, pisząc je i dodając przy okazji…
W lekkim szoku wyciągnęłam klocki do PUSa i sprawdziłam czy aby na pewno DemOlka wie, co robi. Wiedziała. 😉
Od tego dnia jakby się ośmieliła i na każdym kroku zaczęła zauważać i nazywać cyfry oraz układać je w należytym porządku. Zostałam nawet ochrzaniona, że 10 lat temu nie kupiłam całej serii płyt DVD!
Rozmach DemOlkowych testów był zaskakujący. Wyciągała staranie pochowane przez mnie pomoce naukowe, o których myślałam, że przez najbliższy rok-dwa zupełnie nie będą potrzebne. Ja trwałam w szoku, a DemOlka układała, liczyła, sprawdzała… Pilnowała nam kart z grach, wydawała żetony i sama wymyślała jak sobie pomóc, jak coś Jej się myliło.
Dzięki zabawie listewkami, z których planowałam zrobić belki numeryczne, DemOlka odkryła, że 1. i 2. są tak samo długie jak belka 3., a wpadła na to starając się ułożyć równiutkie okno:
Ponieważ byłam ostatnio na konferencji, prowadzonej przez André i Arno Sternów, w głowie ciągle dźwięczą mi ich słowa – że wystarczy nie przeszkadzać dzieciom i nie przeciwstawiać nauki zabawie, a same odkryją więcej, niż gdy zaczniemy im coś sugerować. Bardzo staram się tego trzymać, ale czasem jednak moje belferskie zapędy dają znać o sobie… i tak zdarza się, że bawimy się w sposób nieco moderowany. Co ciekawe – najfajniej wychodzi to, czego zupełnie nie planuję czyli pełen spontan.
Właśnie tak było wtedy, kiedy przypadkiem zaczęłyśmy gotować. A dokładniej – kiedy nagle przyszła moja córeczka z gotowym „daniem”, przeznaczonym do konsumpcji przeze mnie.
Nie było rady – trzeba było jeść. Z nudów w trakcie mnożących się posiłków zaczęłam bazgrolić na przypadkowej karteczce to, na co patrzyłam. I nagle odkryłam, że skupiłam na sobie wytężoną uwagę DemOlki.
Grzechem byłoby niewykorzystanie takiej okazji. 🙂 Poprosiłam o przyniesienie tego, co Małej kojarzy się z liczeniem. I za moment przy moim talerzu pojawiły się matematyczne pomoce naukowe – kości i drewniane klocki z nadrukowanymi cyframi.
Najpierw pokazywałam DemOlce dowolnie wybraną cyfrę, a ona dokładała odpowiednią ilość owoców. Potem się zamieniłyśmy i DemOlka dokładała odpowiednią cyfrę do owoców, które ja serwowałam na talerzu.
Ponieważ zaświtał mi w głowie pomysł na kolejną zabawę, zaczęłam szykować Oli „przepisy” z konkretną ilością zadanych składników na „zupę”.
Kolejnym krokiem było dokładanie klocków liczbowych oraz kości z odpowiednią liczbą oczek (ilość kości była dowolna). Tak wyglądał komplet dań, serwowanych w naszej restauracji:
Przetestowałyśmy jeszcze kilka przepisów
Ku mojemu zdziwieniu DemOlka „4” zaczęła układać na kościach jako dwie dwójki i było Jej tak wyraźnie wygodniej (i znowu krążył mi głowie Arno Stern, który opowiadał, jak pewnego dnia jego czteroletni wówczas syn odkrył dzięki własnym palcom, że osiem to dwie czwórki, a cztery to dwie dwójki).
Po jakim czasie porzuciłyśmy zastawę stołową i przeszłyśmy do dodawania:
A następnie wróciłyśmy do garnków oraz gotowania… obiadu. DemOlka dzielnie liczyła ile jest członków rodziny, ile mamy kartofli, ile trzeba obrać i po ile każdy zje.
Kiedy ja zajęłam się gotowaniem, DemOlka przyniosła jeszcze kasztany i spinacze. Zaczęła poważne wyliczenia, których nie uwieczniłam na zdjęciach. Moja kucharka uznała, że rozpraszam Ją i wychodzą niesmaczne potrawy.
Październik dobiegał końca, a tym samym nadchodziła pora na finalizację tematu, który w tym miesiącu brzmi Między zerem a nieskończonością (cyfry i liczby).
Cyfry i liczby są teraz z nami każdego dnia, ale męczyła mnie ta nieskończoność… I znowu z pomocą przyszła mi DemOlka, a dokładniej – Jej zamiłowanie do lusterek. Postanowiłyśmy zakończyć dzień stworzeniem nieskończonej liczby Kubusiów Puchatków… Udało się! Teraz spokojnie możemy zaczynać następny temat. Ciekawe czy dzięki projektowi DemOlka nauczy się w tym roku liczyć.
moim zdaniem bardzo skutecznie nie przeszkadzasz 🙂
dzięki 🙂 to prawdziwy komplement.
Swietnie! To niesamowite jak dzieci same odkrywaja wiele rzeczy. Nieplanowane zabawy najczesciej wychodza rewelacyjnie!
świetny warsztat! zabawy nieplanowane zawsze są najlepsze 🙂
Świetnie poradziliście sobie z pierwszym tematem i jakoś nie widać u Ciebie tej pięty Achillesa 😛 raczej powiedziałabym, że lepiej pasuje do Ciebie Archimedes bo wymyślone zabawy były na prawdę fajne (y) brawa dla DemOlki 🙂
Dziękujemy. Skoro podjęłam rękawicę, to staję na uszach, żeby było atrakcyjnie dla DemOlki. Ale strach jest. 😉