Rok szkolny minął niepostrzeżenie i to już ostatni wpis w ramach projektu Dziecko na Warsztat – tym razem bawiliśmy się gliną.
Dość szybko okazało się, że zaburzenia sensoryczne DemOlki nie idą w parze z tym budulcem. To był spory kłopot, bo miałam zaplanowany milion ambitnych zadań, tymczasem okazało się, że musimy się wyluzować i zająć przewalczeniem odruchu obrzydzenia przy najmniejszym choćby dotyku gliny. Zaczęłyśmy od odbijania naszych linii papilarnych i porównywania gliny do wypiekania z samoschnącą. DemOlka podchodziła do tego zadania jak pies do jeża i dużo czasu upłynęło, zanim w końcu uznała, że można się bawić i glina jej nie zje.
Ten problem zupełnie mnie zaskoczył, bo kiedy trzy lata temu dałam dzieciakom starą glinę, którą dodatkowo trzeba było rozrabiać z wodą, to Mała taplała się z lubością w tworzącym się „błotku” (przy okazji – warto zobaczyć co wtedy Tolek postanowił zrobić). Przyznaję bez bicia, że to właśnie tamta zabawa była niesamowicie twórcza. Siedziałam z zapartych tchem przypatrując się co dzieciakom podsuwa wyobraźnia. Tym razem coś nie zadziałało.
Najpierw Olka miała problem z dotykaniem gliny; potem taka prawdziwa, uczciwa glina do wypalania okazała się dla Niej za trudna do obróbki, a później jeszcze coś próbowała z gliną samoschnącą, ale wyraźnie zdążyła w między czasie stracić zapał. Kiedy chciałam Ją zachęcić – to i ja się mocno zdziwiłam jak ogromnej precyzji tu trzeba i ulepiłam tylko koślawy dzbanek.
I kiedy skrzydełka zaczęły już mi opadać, nagle coś „kliknęło” i DemOlka wpadła w szał twórczy – powstały misie, potem ich pieczara, a potem koniecznym okazało się ulepienie im stołów, krzeseł, filiżanek i talerzyków. Chwilę potem misie zasiadły do herbatki.
Kiedy misie się już opiły herbatkę do granic możliwości okazało się, że zgłodniały. I tu na pomoc przybiegł Tolek, który zrobił im pizzę. W planach mamy wykonanie większej ilości misiowego jedzenia i dodania mu kolorów, ale to już musi poczekać na powrót z wakacji.
Tolek próbował jeszcze chwilę swych sił lepiąc karabin i shurikeny, ale jak tylko przypomniał sobie, że jest już „prawie dorosły”, porzucił glinę z prychnięciem i coś mi się wydaje, że szybko do niej nie wróci.
Nasze gliniane warsztaty zakończyły się:
a) przyrzeczeniem DemOlce, że po wakacjach poszukamy jakiegoś kursu garncarstwa
b) moim przyznaniem się, że glina jest materiałem, którego ja zupełnie „nie czuję”
c) kolejnym dowodem na to, że Tolek jest świetny tam, gdzie jest potrzebna koronkowa robota.
Po raz ostatni zapraszam na inne blogi, które bawiły się z nami przez cały rok. Miseczka z liścia klonu podbiła nasze serca – sprawdźcie koniecznie (po kliknięciu na logo przenosi na dany blog)!
Wspaniała sprawa! I jakie sensoryczne doznania!